Nie wszystko jest możliwe. Nie uwolnimy się od ograniczeń- zdrowia, możliwości, czasu. Sytuacje z życia:
-Będąc w pracy, myślimy o tym, by być w domu. Wracając tam, zaczynamy myśleć o pracy.
-Odpoczywając, myślimy o obowiązkach. W działaniu, marzymy o odpoczynku.
-Jedząc kupionego pączka, myślimy o tym, że może drożdżówka byłaby lepsza.
Stawiamy sobie cele, wyzwania. Nieustannie próbujemy siebie rozliczać z podejmowania najlepszych decyzji. Tymczasem, czym jest najlepsza decyzja? Wyśnionym ideałem, oczekiwaniem innej osoby, presją społeczną czy wewnętrzną potrzebą?
Jakiej odpowiedzi byśmy nie udzielili, kluczowe będzie pojęcie straty. Żeby mieć jedno, drugie musimy utracić. Straty obejmują nie tylko rozstania, marzenia, rzeczy materialne. Tracimy również niemożliwe do spełnienia oczekiwania, złudzenia dotyczące własnych możliwości. Przyjmując stratę, wzrastamy. Strata jest częścią życia. Ważne, by wiedzieć dlaczego wybieram to, co wybieram i by mieć zgodę w sobie na to.
Przykład- wybieram bycie w pracy, bo opiekowanie się dziećmi w domu powoduje, że tracę energię.
Mogę się z tym kłócić, a mogę to przyjąć. Jeśli będę się kłócić, nieustannie będę „pomiędzy”. Jeśli to przyjmę, mogą zorganizować czas z dziećmi z uwzględnieniem swoich możliwości, z maksymalnym ich wykorzystaniem. Coś zyskuję, coś tracę i akceptuję to.
„Czy pojemność naszego serca jest nieograniczona? Czy powstałe rany mogą się trwale zagoić? Czy zdolność do otwierania się i angażowania jest nieskończona?
Jakkolwiek zdania: co nas nie zabije to nas wzmocni, albo są nam dane tylko takie doświadczenia, które jesteśmy w stanie unieść brzmią pociągająco, wydaje się jednak, że nie dla wszystkich okazują się prawdziwe. Rzeczywistość boleśnie pokazuje, że byli wśród nas tacy, którym zabrakło pojemności, zabrakło nadziei, czasem zabrakło pomocy z zewnątrz. Ich serca nie były w stanie pozostać dłużej żywe (…).
Niezależnie od tego, jak duży jest ładunek bólu, dopóki pozwalamy sobie czuć i przeżywać, co jest w nas, oddychać głębiej, wibrować, dopóty zwracamy się w stronę życia. Nieczucie, odcięcie, zatrzymanie będą zawsze jakościami kierującymi ku martwocie (…).
Złamane serce potrzebuje opłakania straty i bólu z nią związanego. Szloch i prawo do wyrażania swojego: dlaczego?! Umożliwi krok w stronę gojenia. Pozwoli to na zasklepienie rany, która z czasem zostanie włączona w tkanki, dając tym samym szansę na zrost i powstanie blizny (…).
Co się stanie kiedy wypowiemy na głos swoje dlaczego? Czy możemy mu się poddać? Barwą i siła głosu pozwolić brzmieć uczuciom, które otwiera? Smutkiem, żalem, złością, rozpaczą, bezradnością, bólem, sprzeciwem… wszystkim, co zatrzaśnięte jest w sercu?
Czy możemy sobie dać prawo do swojego dlaczego? Do uznania krzywd, które mnie spotkały.. I blizn, które niosę… (…).
Dlaczego?- pytanie skarb, nie z powodu odpowiedzi, ale z powodu przestrzeni, które porusza”. [Marzena Barszcz „Psychoterapia przez ciało”]
Osoby ze stylem lękowym przyciągają się z osobami z unikającym stylem przywiązania. Paradoksalnie, ci którzy szukają bliskości, będą uznawali za pociągających właśnie tych, którzy ich odrzucają. W ten sposób zostaje potwierdzone przekonanie na temat samych siebie i na temat związków. Osoby lękowe otrzymują potwierdzenie, że pragną więcej niż są w stanie otrzymać od partnera. Spełniają się także ich obawy co to tego, że ważne osoby mogą je zawieść.
Unikający partner:
-wysyła sprzeczne sygnały: dzwoni po spotkaniu, ale nie spieszy się z tym,
-okazuje zainteresowanie i jednocześnie daje odczuć, że bierze pod uwagę jeszcze inne opcje,
-mówi, że twoje potrzeby są przesadzone, wyolbrzymiasz lub jesteś przewrażliwiona/ony
-ignoruje to, co mówisz, jeśli jest to dla niej/ dla niego niewygodne.
Lękowy partner musi zgadywać. Za każdym razem, gdy odbiera sprzeczne sygnały, jego system przywiązania zostaje pobudzony i relacja wciąga go coraz bardziej. Osoba o przywiązaniu lękowym żyje w zawieszeniu, czekając na gest, który ją uspokoi. Angażuje się w różne czynności- będzie przesadnie próbować nawiązać kontakt, będzie wycofywać się za karę, może próbować wywoływać zazdrość, manipulować- wszystko, by na nowo poczuć więź z partnerem i odzyskać spokój.
W takim układzie lęk, obsesja i krótkie wybuchy radości zaczynają zrównywać się z miłością. Jednak, aby dobrze funkcjonować i rozwijać się, potrzebujemy bezpiecznej bazy, z której możemy czerpać pocieszenie i siłę. Jest to możliwe jedynie wówczas, gdy nasz system przywiązania jest wyciszony i spokojny.
Na szczęście systemy przywiązania są stałe i plastyczne. Oznacza to, że można przenieść związek lękowo- unikający na bezpieczny grunt. Pomóc może w tym zrozumienie swojego modelu działania i chęć zmiany. Ważne jest uznanie siebie, własnych potrzeb i zobaczenie, że nie wszystko zależy tylko od nas- wobec innej osoby partner niekoniecznie zachowałby się inaczej, chciałaby z nią być bliżej. Ważne, by obie strony wykazały szczerą chęć zrozumienia swoich potrzeb i czuły, że wzajemne dobro jest dla nich ważne.
Style przywiązania to coś, co większość z nas kojarzy z dziećmi. Tymczasem dotyczą one również dorosłych i w konsekwencji określają stosunek osoby do bliskości, sposób radzenia sobie z konfliktami, komunikowania pragnień, potrzeb i oczekiwań.
Możemy przejawiać jeden ze stylów przywiązania: bezpieczny, lekowy lub unikający. Czasami obserwuje się styl lękowo- unikowy.
Styl bezpieczny:
-charakteryzuje go stałość, poczucie ufności
-elastyczne spojrzenie na związek
-umiejętność komunikowania problemów pojawiających się w związku
-zaangażowanie i zależność
Styl unikający:
-wysyłanie mieszanych sygnałów (nawiązuję kontakt, a później długo milczę)
-dbanie o własną niezależność („możemy się spotykać, ale bez zobowiązań”)
-okazywanie lekceważenia („zajmij się czymś poważnym”)
-tworzenie fizycznego i emocjonalnego dystansu w relacji
-podkreślanie granic w związku
-brak zaufania i strach przed wykorzystaniem przez partnera
-bezkompromisowe zasady i sztywne wyobrażenia dotyczące związku
-nadmierne angażowanie się w aktywności poza relacyjne (praca, podróże, uzależnienia)
Styl lękowy:
-pragnienie dużej bliskości
-przesadne próby nawiązywania kontaktu (pisanie, dzwonienie)
-strach przed ewentualnym odrzuceniem
-czucie się nieszczęśliwym, niepewnym jeśli nie jest się z kimś w związku
-stosowanie różnych „gierek” , żeby utrzymać zainteresowanie partnera (próby wywoływania zazdrości, udawanie że jest się zajętym)
-nie wyrażanie problemów, pragnień w oczekiwaniu, że partner sam się ich domyśli
-dużo myśli o związku
-dużo analizy (zwracanie uwag ile czasu partnerowi zajmuje oddzwonienie, czekanie tyle samo czasu z własnym telefonem)
Każdy z nas ma jakiś dominujący styl przywiązania, ma go także nasz partner. Najczęściej dobieramy się uzupełniając wzajemnie swoje potrzeby, tj osoba z przywiązaniem lękowym odnajduje się przy osobie ze stylem unikającym (i odwrotnie). Dwie osoby unikające lub lękowe raczej się nie spotkają.
W kolejnych artykułach przedstawię poszczególne charakterystyki związków.
Niesforne dziecko często przysparza rodzicom kłopotów. W reakcji na to zmartwieni opiekunowie pojawiają się w gabinecie psychologa z pytaniem o to,” co robią nie tak” i jak mają syna/córkę „naprawić”. Tymczasem dziecko ze swoją energią potrzebuje być dokładnie takim jakie jest- spontanicznym, żywym, eksperymentującym, emocjonalnym.
Dziecko, szczególnie to małe (1-3 rok życia), uczy się świata poprzez eksperymentowanie z nim. Potrzebuje włożyć rączkę w torebkę mąki, polizać szybę, wejść w kałużę. Jeśli słyszy „nie”- buntuje się. Jego sprzeciw, to prawidłowa reakcja, która świadczy o tym, że maluch ma kontakt ze swoimi pragnieniami oraz czuje się przy rodzicach bezpiecznie.
Dziecko potrzebuje również w przypadku zwątpienia wrócić do rodzica, żeby otrzymać od niego wsparcie. Jeśli słyszy „chciałeś to masz, teraz sobie radź sam” („wszedłeś na to drzewo, to teraz zejdź”)- uczy się bezradności i wycofuje ze smakowania życia.
Zdarza się też, że rodzic nadmiernie chroni dziecko („nie wchodź tak wysoko, bo spadniesz”), albo nadmiernie stapia się z nim („chodź dalej, nie lubimy karuzeli”, „siadamy do stołu, jesteśmy głodni”). W takiej sytuacji dziecko może stracić wiarę we własne możliwości i nauczy się „swoje potrzeby” odnajdywać w innych osobach.
Wszystkie wymienione przykłady sprowadzają się do tego, że dziecko blokuje nie tylko swoją naturalną ciekawość, ale i swoje emocje. Podporządkowuje się, bo nie chce stracić miłości rodzica. Emocje nie są uświadamiane przez dziecko, nie są adekwatnie ujawnianie, lokują się w jego wnętrzu i obracają przeciwko niemu. Dzieje tak tak, gdy rodzic w swoich reakcjach powtarza te same sposoby reagowania, gdy nie ma w nich elastyczności.
Jak zatem wychować wystarczająco grzeczne dziecko? Jako mama dwójki, ciągle się tego uczę. Staram się dawać im przestrzeń, tłumaczyć i wspierać. Nie do upadłego, dbam też w tym o siebie. Doświadczają mojego sprzeciwu, ja również spotykam się z ich odmiennym zdaniem i pomysłami. Złościmy się na siebie. Rozumiem jeśli zapominają się wtedy i ciosają piorunami, nie biorę tego przeciwko sobie. Staram się przyjmować i oddawać to, jak bardzo im trudno. Sama dokładam wielu starań, by złościć się w sposób, który nie będzie ich krzywdził- wciąż często mi się to nie udaje. Może rozmowy o tym sprawią chociaż, że będą dawały sobie w życiu prawo do popełniania błędów. Nie kontroluję nadmiernie, staram się odchodzić od sztywnych norm („trzeba ucałować ciocię na przywitanie”) i nie powielać tego, co kiedyś było uznawane za słuszne („nie odzywaj się nie pytana”, „dzieci i ryby głosu nie mają”). Dokładam starań, by zamieniać wszystkie „musisz, powinieneś” na „chcesz, wybierasz”. Dopinguję ich samodzielność- trochę z lenistwa, trochę z egoizmu, wierzę w ich możliwości. Czasem wyręczam, by mogły poczuć się wyjątkowo. Nic nie jest białe, albo czarne. Chyba nie powinno takie być.
Nie chcę, żeby moje dzieci były grzeczne. Chcę, żeby były sobą. Niech się śmieją, skaczą, sprzeciwiają, wyrażają własne zdanie całymi sobą. Chcę je w tym szanować, akceptować i kochać. Wierzę, że to wystarczy, by one szanowały (siebie i innych), by były dobrymi ludźmi.
Wrzesień pełną parą, dzieciaki dzielnie maszerują do szkół. Rodzice też wędrują… na wywiadówki. Dzieje się- Krzyś popchnął Jasia, Leon biegał po korytarzu, Gabryś z Filipem rzucali plecakami. Rodzicu, czy dziecko ma jakiś problem? A może w domu dzieje się coś niedobrego? Nie akceptujemy agresji w szkole- możemy usłyszeć.
Praca w placówkach edukacyjnych niejednokrotnie pokazała mi jak łatwo o etykietę- dziecko niegrzeczne, nadpobudliwe, agresywne.
Tymczasem zachowania takie jak np. wzajemne przepychanki, siłowanie są u chłopców w szkole podstawowej objawem normy i prawidłowego rozwoju. Problem jest wówczas, gdy mamy do czynienia z sytuacją nierównych sił i celowego wyrządzenia krzywdy.
Dziecko jest w domu zazwyczaj głównym ośrodkiem zainteresowania rodziny. W szkole staje się jednym z wielu, bywa że nie jest akceptowane przez grupę, albo trudno mu się w niej odnaleźć. Malec rozpoczynający naukę męczy się dyscypliną szkolna, specyficzną monotonią dnia, koniecznością spędzenia wielu godzin w pozycji siedzącej. Pojawia się potrzeba odreagowania.
Z nadejściem okresu dojrzewania chłopcy zaczynają z dumą odnosić się do swoich mięśni i możliwości fizycznych. Bardzo chętnie uprawiają ćwiczenia ruchowe, zwłaszcza siłowe. Szukają okazji do walki, przy czym nie jest to tylko potrzeba próby swych sił, jest to także chęć treningu. Znowu łatwo się pomylić.
Użycie siły nie zawsze jest agresją, destrukcją, dręczeniem młodszych. Zanim ocenimy dziecko sprawdźmy, czy rzeczywiście chciało zrobić komuś krzywdę, czy może stała za tym potrzeba rozładowania napięcia, męskiego honoru, energii której źródłem jest burza hormonów.
Dziecko uczy się od nas, dorosłych. Jeśli zachowanie, które wynika z potrzeb rozwojowych będzie spotykało się z krytyką, czy negatywną oceną pojawi się napięcie, złość, niezrozumienie. To prosta droga do tego, by zwykła „agresja rytualna” zamieniła się w tą destrukcyjną.
Każdy z nas ma agresywną część w sobie. Istotne jest, by móc ją zaakceptować i panować nad nią (nie bać się jej). Jeśli będziemy zwalczać ją u dzieci jako coś złego i nieakceptowanego, spowodujemy, że dziecko np. nauczy się kierować ją do siebie, przeciwko sobie.
Zachęcam każdego ojca, by posiłował się ze swoim synem we wspólnej zabawie. Przepychajcie się, tarzajcie po podłodze, bądźcie blisko siebie. Celem nich będzie pozytywne połączenie męskiej siły i energii. Fantastyczna zabawa bez ograniczeń wiekowych.
Podsumowując, jeśli słyszysz Rodzicu, że Twój syn „znowu…”, sprawdź co za tym się kryje i wspólnie poszukajcie możliwości zrealizowania danej potrzeby. Twoje dziecko nie jest agresywne.
Jako mama dwójki dzieci wiem jak ważny jest spokój i opanowanie. Doświadczam też jak w praktyce blisko jest do chaosu i zniecierpliwienia.
Im dziecko jest bardziej wrażliwe czy boleśniej doświadczone, tym trudniejsze może stawać się jego wspieranie. Trudności przejawiają się w tym, że np dziecko wolno przyzwyczaja się do nowych sytuacji, łatwo ulega nadmiernemu pobudzeniu, często dużo silniej odbiera odczucia płynące z ciała, niezaspokojenie podstawowych potrzeb (głód, niewyspanie) powoduje u niego wyraźne pogorszenie funkcjonowania. To przekłada się bezpośrednio na jego relacje z najbliższymi i funkcjonowanie otoczenia.
Namnożenie takich trudności może być dla nas- rodziców/wychowawców źródłem złości czy frustracji, szczególnie gdy nie do końca nie rozumiemy mechanizmy stojące za zachowaniem dziecka.
Tymczasem spokój i bezpieczeństwo są niezastąpione w trudnych dla dziecka chwilach. Potrzebuje ono wsparcia i ujarzmienia gwałtownych emocji. Konfrontacja na nic się nie zda, jego świat wewnętrzny jest wystarczająco chaotyczny. Im więcej trudności doświadcza dziecko, tym w chwilach kryzysu intensywniej koncentruje się na tym, by przetrwać i ochronić się. Boi się swoich emocji, boi się nieprzewidywalnego dorosłego. Reagując opanowaniem i cierpliwością pokazujemy dziecku, że jest bezpieczne. Uczymy go, że mimo iż sytuacja jest (również dla nas) trudna, można doświadczać silnych emocji i jednocześnie nie tracić nad nimi kontroli, można czuć się źle i nie musi to być destrukcyjne. Dziecko również może i tego poprzez naszą postawę będzie doświadczać. Będzie obserwowało, że można złościć się, a jednocześnie panować nad tą złością.
Pomocne okaże się nazywanie tego, co obserwujemy (nie- ocenianie), zrozumienie i empatia. Dla przykładu, gdy Twoja nastolatka krzyczy, że „jesteś głupia i nienawidzi cię, bo nie pozwalasz jej do późna przebywać poza domem”, możesz powiedzieć „rozumiem, że koleżanki są dla ciebie ważne i trudne jest dla ciebie to, że o 19 musisz wrócić do domu. W weekend możemy porozmawiać o tym, byś mogła wrócić później. Co ty na to?”. Jednocześnie, gdy sytuacja się „unormuje”, można wspomnieć, że „akceptujesz jej uczucia, niemniej chciałabyś, żeby wyrażała złość tak, by cię nie obrażać”. Analogicznie można postąpić względem młodszych dzieci. Ważne, by uwzględniać wiek naszego dziecka i to jakimi prawami się on rządzi.
Dziecko radzi sobie najlepiej jak potrafi, szanujmy go bezwarunkowo, pocieszajmy, uczmy i ceńmy.
Oprócz Ewki, usłyszeć można tu i ówdzie– chłopaki nie płaczą, głowa do góry, wszystko będzie dobrze, nie przyjmuj się. ..
Rodzice, którzy boją się własnych łez, często nie akceptują płaczu swoich dzieci. Ich „pociechy” mają być miłe, radosne, pełne optymizmu. W takich rodzinach płacz uznawany jest za oznakę porażki i słabości, a dziecko w toku rozwoju tworzy fasadę- wiele zniosę, będę silny. Za tym idzie perfekcjonizm, wygórowane wymagania, chęć sprostania nadludzkim ideałom. Nie ma czasu na odpoczynek, błędy, utrudniony jest dostęp do potrzeb i cierpienia. Tak jakby smutek i radość nie były dwiema stronami całości…
Tymczasem pod szorstką powierzchownością skrywa się łagodność dla siebie i innych (także w aspekcie stawianych wymagań).
Płacząc możemy czuć się zawstydzeni i/ lub upokorzeni. Związane jest to między innymi z tym, jak na nasze łzy reagowali nasi rodzice i osoby znaczące- czy znajdowaliśmy ukojenie, czy doznawaliśmy bolesnego upokorzenia- czy mieliśmy szansę być dziećmi niedoskonałymi i niezaradnymi.
Płacząc doświadczamy też ulgi.
Dzieje się tak często podczas terapii, gdy w atmosferze troski i akceptacji możemy ujawnić i wyrazić lata tłumionego płaczu. Możemy płakać bez powodu i usprawiedliwienia, możemy płakać bez oceny i upokorzenia. Łzy zmiękczają obronną zbroję i otwierają serce. Łzy pomagają uznać ból i zranienie zanim te zostaną uzdrowione.
Do napisania tego artykuły zainspirowała mnie książka „Córki i ojcowie w analizie Jungowskiej” L. Schierse Leonard. Autorka opisuje w niej trudne relacje na płaszczyźnie córka- ojciec oraz drogę do wewnętrznego uzdrowienia tejże. Płacz zajmuje w niej ważne miejsce, bo…
„Istnieje pałac który otwiera się wyłącznie dzięki łzom” Zohar
„Kiedyś pytano Buddę: Na czym polega wasza praktyka? Kiedy jemy – to jemy, kiedy chodzimy, to chodzimy, kiedy śpimy, to śpimy. Ale to nic szczególnego! Przecież my robimy to samo! Nie całkiem. Kiedy siedzicie, to już stoicie. Kiedy stoicie, to już biegniecie. Kiedy biegniecie, to już na mecie.”
Ta buddyjska przypowieść zawiera w sobie wielką mądrość, to co bliskie mi w Gestalcie- być tu i teraz. Być w teraźniejszości- nie w przeszłości, nie w przyszłości. Łatwo jest, gdy dzieje się coś ekscytującego, wyczekanego, wypełnionego emocjami. Trudniej, w codziennym szarym życiu, w czasie smutku i niepożądanych zdarzeń. Znane mi są trudności w takim byciu- podążanie za wspomnieniami, pragnieniami, planami na bliższą i dalszą przyszłość. Będąc w swoich myślach można wykreować to, co się chce. Można oddalić się od samotności, pustki, nudy, odczuwania tego, czego czuć nie chcemy. Tymczasem naprawdę dzieje się to, co wydarza się w tym momencie. Prawdziwa rzeczywistość dzieje się właśnie teraz.
Jak to się przekłada na terapię Gestalt? Lekkie „życie chwilą”, odcięcie się od przeszłości, zdanie się na los w kwesti przyszłości? Nie. Oznacza to, że każdy z nas nosi swój bagaż doświadczeń, nierozwiązanych spraw z przeszłości, które wnikając do codzienności powodują powielanie schematów. Dlaczego znowu trafiłam na takiego mężczyznę? Dlaczego, gdy spotykam się z moim szefem staję się małą dziewczynką i nie mówię tego, czego chcę? Dlaczego…? W gabinecie doświadczamy przeszłości i przyszłości w taki sposób w jaki pojawiają się one w chwili obecnej. Przeżywamy je w teraźniejszości. To pozwala nam pozamykać stare sprawy, przyjmować życie takie jakim jest (jakie wybieram i za jakie biorę odpowiedzialność). Innego nie ma…
Gdy piszę ten tekst czuję radość, że myśli ubrały się w słowa, a słowa w zdania. Czuję ciepło padającego słońca, słyszę rozmowy dobiegające zza okna… jestem.
To, że każde dziecko potrzebuje matki, wie chyba każdy. Jaka jest jej rola na różnych etapach rozwoju dziecka? Dziś właśnie o tym. Chciałabym zatrzymać się przy pierwszym okresie życia dziecka, tj pierwszych 5-6 miesiącach. Różne są teorie rozwoju, większość z nich jednak zgodnie opisuje pierwsze tygodnie życia dziecka (do ok 4 tygodnia) jako czas, w którym najważniejsze jest dla dziecka pożywienie. To ono stanowi o jego przetrwaniu, o życiu. Noworodek czuje całym sobą, nie różnicuje głodu jako czegoś z wewnątrz. Ono jest głodem. Ważna jest dla niego bliskość i zaspokojenie potrzeb. To one zapewniają spokój i bezpieczeństwo. Osoba matki schodzi trochę na drugi plan, ważna jest pierś (butelka). Ten etap kończy się wraz z pierwszym uśmiechem. Wówczas matka staje się najważniejsza, staje się jednością z dzieckiem (w jego przekonaniu). Dziecko uśmiecha się do niej, tworzy podstawę przywiązania (faza symbiotyczna wg M. Mahler). W tym okresie rozwijają się podstawy empatii, bazowego zaufania vs jego braku. Dzieje się tak właśnie za sprawą matki- jej obecności, czułości, odzwierciedlenia (uśmiecham się w odpowiedzi na twój uśmiech, marszczę czoło, gdy widzę że ty się złościsz), zauważania potrzeb dziecka i adekwatnego reagowania na nie. Czasem zdarza się tak, że matki nie ma- z powodu choroby, śmierci, konsekwencji działań szkodzących dziecku. Wówczas ważne staje się, by zapewnić dziecku inny stały obiekt, który przejmie rolę głównego opiekuna. Kluczowe jest tu słowo- stały, ponieważ jest to czas w którym dziecko tworzy podstawy bezpieczeństwa. Potrzebuje stałości, przewidywalności, możliwości „zlania się” z kimś. Ważne jest, że na późniejszych etapach życia nie da się tego „nadrobić”. Jeśli dziecko w kolejnych miesiącach, latach doświadczy „dobrego dzieciństwa”, nauczy się przez „powtarzanie” różnych wzorców nawiązywania relacji z innymi ludźmi, ze światem, sobą. Nigdy jednak nie będzie miało w sobie bazy, fundamentu, zakotwiczenia. Może się pojawić pytanie o ojca. Ojciec też jest ważny. Znowu, na różnych etapach inaczej. O tym innym razem. Dziś chciałabym podzielić się z Wami wyczytaną kiedyś sentencją- „najpiękniejsze co ojciec może dać dziecku, to miłość do jego matki”. Doświadczyłam, że miłość ta w pierwszych miesiącach życia dziecka jest tym bardziej ważna i potrzebna.