Koronawirus- jedno słowo, wiele treści. Pierwsze emocje opadły, pojawiają się trudności. Niemożność spotykania się z ludźmi, konieczność spędzania czasu ciągle w tym samym gronie i miejscu, dynamika sytuacji epidemiologicznej, niepewność tej gospodarczej. Osobiście budzi to we mnie cały wachlarz emocji- lęk, złość, radość, smutek. Przypieczętowuję to wszystko… zmęczeniem. Brzmi znajomo?
Z racji zamknięcia szkół, pracuję zdalnie. Za tym wielkim słowem kryje się próba wyjścia naprzeciw potrzebom rodzin uczniów zaopiekowanych przeze mnie. Nie wiem, czy sytuację komplikuje, czy ułatwia fakt, że sama jestem mamą dziecka szkolnego. W tym kontekście, blisko mi do niemocy rodziców stawiających się w roli „nauczyciela” własnego dziecka. Na szczęście, od początku jego edukacji kładłam nacisk na samodzielność. Pomagam wtedy, gdy zwraca się o pomoc albo, gdy widzę, że zachodzi taka konieczność. Nie kontroluję i nie sprawdzam na wyrost. To owocuje- teraz jedynie drukuję karty pracy i tłumaczę tylko niezrozumiałe jej aspekty. Da się przeżyć. Trudność pojawia się w momencie samego motywowania do nauki. I tu ukłon w stronę tatusiów. Tam, gdzie mama reaguje emocjami (albo odwrotnie-tata), tam tata (mama) może pomóc dystansem i spokojem. Sprawdziłam na sobie, działa. Poza tym rozmowa, rozmowa, rozmowa- ale to wszyscy wiemy.
Inna kwestia- czas wolny i wszechobecne „nudzimisie”. Nie jestem animatorem we własnym domu i zachęcam dziecko do zabawy własnej (nie mylić z czasem przed smartfonem itd), albo…. nudy. W ten sposób doceniamy czas spędzany razem i staramy się go maksymalnie wykorzystać. Każdego dnia daję z siebie tyle, ile mogę dać. Tyle na ile wystarcza mi sił, chęci i czasu (i staram się nie mieć wyrzutów sumienia, że za mało, za krótko, zbyt mało twórczo:)).
Inna trudność koronawirusowa- pozostali domownicy. Każdy ma swoje potrzeby, trudności i zadania do zrealizowania. Czy istnieje sposób, by to pogodzić? Póki co, szukam. Dotychczas zaowocowała zmiana perspektywy. Poczułam radość, gdy na zwykłym, codziennym spacerze z dziećmi, zamieniłyśmy się z córką rolami- ona pchała wózek z bratem, a ja jechałam na hulajnodze. Co się wydarzyło? Błahostka, każda z nas zmieniła punkt widzenia. I tu nasuwa mi się refleksja, że w czasie, gdy jest tyle lęku i środków ostrożności, ważne jest, by dać sobie przestrzeń na trochę luzu, swobody. Tak, by obniżyć i tak duży już poziom napięcia.
Wiele aspektów musimy kontrolować- mycie rąk, trzymanie dystansu, samopoczucie własne i naszych bliskich. W jakich obszarach możemy odpuścić? Może dziecko nie musi odrabiać wszystkich lekcji „pod linijkę”, może daj sobie prawo do „nie wiem, jak rozwiązać to zadanie- skontaktuj się z nauczycielem”, może niech młodsze dziecko pobiega w niewyprasowanych ubraniach, albo poogląda bajkę 10 minut dłużej podczas, gdy Ty porozmawiasz z kimś dorosłym- choćby przez telefon? Ważne jest też, by chcieć i móc wyrazić własną frustracje, złość, strach.
Idealnym byłoby też, gdyby w środowisku domowym dało się podzielić obowiązki. Tak, by każdy miał przestrzeń na siebie. W wielu domach rodzice, którzy na co dzień odwozili dzieci do przedszkól i szkół, teraz pozostają w domu, pracują zdalnie i ogarniają wszystko, co się z tym wiąże. To rodzi dodatkową trudność i zagubienie. Obowiązki są ważne, ale jeszcze ważniejsze jest, by przełożyć je na sytuację w której przyszło nam się znaleźć. Zanim zaplanujemy nadrobienie wszystkich zaległości z każdej dziedziny- przyjrzyjmy się tym, którzy żyją obok nas. Sytuacja coraz bardziej rozciąga się w czasie, co szybko może prowadzić do przeciążeń i związanych z nimi konsekwencjami. Świat nie będzie już taki sam. A my w nim…
Życzę sobie i Wam dużo wewnętrznego spokoju, radości dziecka, które w każdym z nas drzemie i wielkich pokładów zdrowia.