Oprócz Ewki, usłyszeć można tu i ówdzie– chłopaki nie płaczą, głowa do góry, wszystko będzie dobrze, nie przyjmuj się. ..
Rodzice, którzy boją się własnych łez, często nie akceptują płaczu swoich dzieci. Ich „pociechy” mają być miłe, radosne, pełne optymizmu. W takich rodzinach płacz uznawany jest za oznakę porażki i słabości, a dziecko w toku rozwoju tworzy fasadę- wiele zniosę, będę silny. Za tym idzie perfekcjonizm, wygórowane wymagania, chęć sprostania nadludzkim ideałom. Nie ma czasu na odpoczynek, błędy, utrudniony jest dostęp do potrzeb i cierpienia. Tak jakby smutek i radość nie były dwiema stronami całości…
Tymczasem pod szorstką powierzchownością skrywa się łagodność dla siebie i innych (także w aspekcie stawianych wymagań).
Płacząc możemy czuć się zawstydzeni i/ lub upokorzeni. Związane jest to między innymi z tym, jak na nasze łzy reagowali nasi rodzice i osoby znaczące- czy znajdowaliśmy ukojenie, czy doznawaliśmy bolesnego upokorzenia- czy mieliśmy szansę być dziećmi niedoskonałymi i niezaradnymi.
Płacząc doświadczamy też ulgi.
Dzieje się tak często podczas terapii, gdy w atmosferze troski i akceptacji możemy ujawnić i wyrazić lata tłumionego płaczu. Możemy płakać bez powodu i usprawiedliwienia, możemy płakać bez oceny i upokorzenia. Łzy zmiękczają obronną zbroję i otwierają serce. Łzy pomagają uznać ból i zranienie zanim te zostaną uzdrowione.
Do napisania tego artykuły zainspirowała mnie książka „Córki i ojcowie w analizie Jungowskiej” L. Schierse Leonard. Autorka opisuje w niej trudne relacje na płaszczyźnie córka- ojciec oraz drogę do wewnętrznego uzdrowienia tejże. Płacz zajmuje w niej ważne miejsce, bo…
„Istnieje pałac który otwiera się wyłącznie dzięki łzom” Zohar
Płaczmy, miejsca wystarczy da wszystkich.
Jeśli chcesz poczytać o możliwościach wsparcia w Pracowni, kliknij tutaj.