Dzisiaj zacny dzień- DZIEŃ MATKI. Matka to bezwarunkowa miłość, zaufanie, troska, bezpieczeństwo. Czy zawsze? I czy tylko?

Od lat obwinia się matkę o wszystkie nieszczęścia, których doświadcza dziecko. Uważa się, że matka odpowiada za potencjał dziecka, za ewentualną psychopatologię też. Jeśli dorosła córka nie umie ułożyć sobie stosunków z mężczyznami – to przez matkę, jeśli ma kłopot z dyscypliną czy nałogami- też. Matki bywają nadopiekuńcze, albo dające zbyt mało uwagi, zbyt wymagające, albo za bardzo pobłażliwe. I choć oczywiście bardzo dużo od matek zależy, to nie zapominajmy o roli ojca, czynnikach wrodzonych i środowisku. Uff, „wina” ulega rozproszeniu. Przynajmniej teoretycznie. Praktycznie bowiem większość matek wciąż nosi w sobie przekonanie, że nie są wystarczająco dobre. I tak, naturalny matczyny instynkt zastępowany jest planowaniem i kontrolą.

Jestem mamą piaty rok. I też dziś świętuję- jak mama. Gdy skoro świt usłyszałam „mamo, możemy już zaczynać dzień mamy?” pomyślałam tylko- „litości, spać”- jak mama, potem próbowałam łapać resztki snu z telewizyjnymi bajkami w tle- jak mama, następnie otrzymałam najpiękniejszą laurkę na świecie, przetrwałam śniadaniową awanturę (dlaczego tost a nie płatki?!!) i… przez myśl przebiega mi myśl, że skoro dzisiaj dzień matki, to może wezmę „wolne”. Ale, ale… wolne biorę każdego dnia po trochu- kiedy na ostatnią chwile wybiegam do pracy i nie mam czasu na przytulanie, kiedy po południu padam i nie mam siły choćby na 5 minut zabawy, kiedy zasypiam po jednej stronie przeczytanej książki, kiedy pojawia się niecierpliwe „przestań już tyle mówić”. Postanowiłam więc, że dzisiaj będę świętować jako MAMA właśnie. I tak- po śniadaniu córka zdmuchnęła świeczki na torcie (bo czemu nie?), potem była zabawa ulubionymi konikami (córki, nie moimi) i wiele radości, następnie wspólny seans filmowy (oczywiście zasnęłam, ale w tajemnicy przed Panią Córką) i obiecane przeze mnie daaawno temu klejenie kamieni (nie pytajcie- sama nie rozumiem). W międzyczasie nowa biała bluzka Pani Córki została zaplamiona sokiem z marchwi, woda z miski jakimś „cudem” zalała całą podłogę w łazience, a do babci pierworodna pojechała… w piżamie. Nie było idealnie, ale starałam się. Starałam się być. Być spokojnie, cierpliwie. I tak, kończę dzień z poczuciem, że jestem MATKĄ. Nie idealną, ale „wystarczająco dobrą”. Dałam sobie prezent- radość dziecka i poczucie spełnienia. Poza wszelką krytyką, niedościgłymi ideałami, planowaniem i oceną. Po prostu.

Umów się na wizytę